15 lutego tego roku Rada Ministrów przyjęła projekt Ministerstwa Zdrowia, w efekcie którego tabletki ellaOne będą dostępne tylko na receptę. Po przegłosowaniu przez Sejm, Konstanty Radziwiłł dopnie swego — odbierze prostą drogę dostępu do antykoncepcji awaryjnej dla milionów kobiet w Polsce. Decyzją jednego człowieka — jednego mężczyzny — kobiety nie będą mogły kupić tego środka w aptece. Będą musiały tracić czas na konsultacje lekarskie, będą musiały wydać na nie dodatkowe pieniądze, ale też będą musiały znieść poczucie niesprawiedliwości i niepewności, kiedy to czyjeś widzimisię będzie mogło zadecydować o dostępie do ich praw.
W nowym rządzie Ministerstwo Zdrowia ma za zadanie nie tyle dbać o zdrowie obywatelek i obywateli, ile wymuszać religijne normy i utrudniać dostęp do tych praw, które z trudem wywalczono w przeszłości. Nie jest to nowe zjawisko — od dawna wielu lekarzy przypisuje sobie prawo do decyzji o tym, czy pacjentka może przyjmować antykoncepcję doustną — ale w zinstytucjonalizowanej formie jest tym bardziej niszczące i groźne. Niszczące — dla nominalnej już chyba tylko zasady neutralności światopoglądowej państwa; groźne — dla milionów kobiet, które mogą przypłacić to swoim zdrowiem.
Wszystko to robi się pod obłudnym płaszczykiem niby-troski, wspierając się fałszywymi danymi i wyssanymi z palca historiami. Tylko przeinaczając fakty można przedstawić tę sprawę jako rzeczywisty ruch w obronie zdrowia, zamiast ataku na prawa kobiet.